Frankonia do odkrycia
© Piotr Wdowiak
Odkryjmy Frankonię!
Gdy w czerwcu podróżowałem po raz pierwszy do Niemiec, by odkryć je z winnej strony, naszą wyobraźnię rozpalał cel wyprawy – ikoniczna Mozela – oraz leżące po drodze, niemniej seksowne Rheingau. Krajobrazy niemieckich landów przemykały zza samochodowych szyb jak obrazki w kalejdoskopie, nerwowo odliczaliśmy kilometry do królestwa rieslinga, tymczasem zaledwie 450 km od polskiej granicy wjechaliśmy niespodziewanie do krainy wzgórz i dolin, średniowiecznych miasteczek, wiosek, zamków, pałaców i baśniowych krajobrazów. Zapytałem – gdzie jesteśmy? We Frankonii – usłyszałem – we Frankonii, stary.
Frankonię, przyznaję, znałem do niedawna tylko ze słyszenia. Gdzieś tam obiło się o uszy, że niezłe wina, że zacnej urody landszafty, ale sami przyznajcie: kto z was na myśl o niemieckich winach reaguje z wypiekami na twarzy na ten region? Kto śni namiętnie o frankońskich silvanerach, rieslingach czy spätburgunderach? Mogę pójść o zakład, o choćby dobrą flaszkę z Mozeli, że nikt. Leżąca na wschód od Palatynatu, w górę doliny Menu, Frankonia to część Bawarii – lokalizacja, więc zobowiązuje. Frankończycy są dumni z własnego piwa, a region posiada największe skupisko browarów w Niemczech. Nie samym jednak piwem Frankonia żyje. Styl tutejszych trunków różni się od pozostałych regionów niemieckich. Wina mają nieco niższą kwasowość, gęstą budowę, pojawiają się w nich nuty owoców egzotycznych, ale przy tym zachowują charakterystyczny, mineralny rys terroir.
Niekoronowanym królem Frankonii jest silvaner dający miękkie, tłustawe, mocno owocowe, nierzadko potężne wina. Drugi w hierarchii, znany wszem i wobec riesling, jest mocno owocowy, mniej kwasowy i soczysty, gdy chociażby porównamy go z winami reńskimi. Różne wina białe łącznie z Grosses Gewächs oprócz oryginalności mają jedną wspólną cechę – są często tańsze od tych z innych regionów Niemiec. Wśród bieli trzecie miejsce we Frankonii okupuje müller-thurgau. Reszta odmian ma raczej znikome znaczenie. Spośród czerwonych wyróżniają się niewątpliwie spätburgundery, ale wina te stanowią zaledwie ok. 15 proc. upraw.
Region jest ciekawy geologicznie. Na wschodzie w zalesionej okolicy Steigerwald napotkamy bogate w gips gliny kuper z rzadkim dodatkiem piaskowca i wapienia. Wina stąd są mniej kwasowe, gęstsze, tłustsze i mniej długowieczne, choć więcej w nich zmysłowości i egzotyki. W środku regionu wokół regionalnej barokowej stolicy – Würzburga, więcej jest wapienia z dużą ilością pramorskich skamielin, zdarzają się też domieszki zwietrzałych glin. Wina stąd są wyraźniej kwasowe, mineralne, bardziej surowe i mniej „perfumowane”. „Strefa przejściowa” znajduje się w okręgu zwanym Tauberfranken, leżącym na granicy z Badenią – tu wapień przykrywa podglebie z kolorowego piaskowca. Dolny bieg Menu Main-viereck to już czyste bundsandstein – najlepiej udają się tu czerwienie, szczególnie spätburgundery.
Frankonia, co warto zaznaczyć, ma też niemały marketingowy atut. Tutejsze silvanery i rieslingi sprzedawane są w tradycyjnych pękatych butelkach – bocksbeutel. Znajdą się tacy, którzy będą się w tym doszukiwali oznak niskiej jakości, mnie ta oryginalność się jednak podoba i – to pewne – przykuwa wzrok na sklepowej półce. Ile tracimy, nie doceniając tych win, czy tak naprawdę – niemal ich nie importując do Polski – mogłem się przekonać na przepysznej kolacji, w Smolna8 Food w Warszawie, zorganizowanej w ramach corocznych „Riesling weeks”. Pewnego gorącego, majowego popołudnia, stoły przy Smolnej uginały się od dań spod ręki Rafała Bernatowitza, opartych na szparagach (sezon był w pełni!). Bernatovitz znany jest bardziej z drewno-dzieł kuchennych pod marką BernOn Table, ale gotuje też niezgorsza. Do kulinarnych wariacji na temat szparagów zaproponowano wina od poważanego w Niemczech Rudolfa Maya z Frankonii. Te od pewnego czasu ma w swojej ofercie krakowski importer naWINO.
Tekst i zdjęcia: © Piotr Wdowiak